Dogania
mnie. Szarpię mnie za ramię, odwraca w swoją stronę. Chcę się wyrwać,
ale nie mogę. Mój krzyk miesza się z płaczem. Przywiera mnie do zimnej ściany
jakiegoś obskurnego budynku. RATUNKU! Zatyka mi usta dłonią, ciągnie w stronę wejścia
do jakiejś kamienicy. Opieram się mu z całych sił, ale jestem za słaba.
Mężczyzna jest tylko trochę wyższy ode mnie, zważając na moje 170 cm, nie jest
wysoki. POMOCY!
Mam cholernego pecha, znów mnie to spotyka.
Dwa lata temu było tak samo. Ale wtedy, w Łodzi ktoś mnie
uratował. A teraz poza mną i tym ohydnym mężczyzną nie ma nikogo, jakby cała
Bydgoszcz wymarła. Popycha mnie na mur, unosi moje ręce do góry, przygniatając
je do ściany. Zabawimy się, mała suko? Miotam się pod nim, wyrywam, biję. Z całych
sił kopię go nogą w kroczę, aż zgina się w pół. Patrzy na mnie morderczym
wzrokiem i już wiem, że nie postąpiłam dobrze. Ty dziwko. Charczy. Puszcza moją rękę, i uderza mnie w policzek.
Czuję okropny ból, pieczenie. Łzy zalewają mi całą twarz, duszę się własnym
płaczem. Boli? A teraz? Wymierza cios i uderza w drugi policzek.
Upadam na ziemię. Wstawaj kurwo.
Chwyta mnie za kurtkę i bez żadnego oporu podrywa do góry. Nie mam siły, żeby
się bronić. Nagle zza roku pojawia się wysoka postać. Zauważam ją, ale mój prześladowca
nie. POMOCY! Krzyczę po raz kolejny.
Postać po cichu zbliża się do nas, zachodzi mężczyznę od tyłu, odciągając go
ode mnie. Uderza go z pięści w twarz, krople krwi spływają po jego brzydkiej
twarzy. Jest dużo niższy od mojego wybawiciela,
nie ma z nim szans. On zadaję jeszcze parę ciosów, oprawca upada, ale jest
jeszcze przytomny. Nie jestem w stanie poruszyć się, nic powiedzieć. On
podchodzi do mnie, pomaga podnieść się podłogi, bierze na ręce. Wychodzi na
ulicę. Po chwili dociera do jakiegoś auta, otwiera drzwi, kładzie na tylnim
siedzeniu. Fizycznie nic mi nie jest, poza obolałą twarzą. Psychicznie jest o
wiele gorzej. Podkulam kolana pod brodę i cicho łkam. On siada w fotelu
kierowcy i szybko rusza. Nic ci nie jest?
Pyta, spoglądając na mnie w lusterku. Kiwam przecząco głową. Na pewno? Może pojedziemy do szpitala? Gdzie
mieszkasz? Po raz kolejny pyta. Nie! Zabierz mnie stąd, błagam. Mówię
przez łzy, zamykam oczy i opieram obolałą twarz o zimną szybę.
Dwa lata temu, w Łodzi zdarzyło się to samo.
Dokładnie to samo.
Też uratował mnie wysoki mężczyzna. Michał.
Pomagał mi, wiedział o mnie wszystko. Ja wiedziałam o nim
tylko to, że nazywa się Michał.
Po dwóch tygodniach wyjechał.
Nie wiem gdzie, nie wiem gdzie teraz jest.
Samochód się zatrzymał. On wysiadł, otworzył tylnie drzwi.
Podał mi rękę, pomógł wysiąść. Dopiero gdy stałam na własnych nogach,
naprzeciwko niego zobaczyłam jego twarz.
Zobaczyłam te oczy.
*
Wiecie, dziś ostatni raz byłam na Łuczniczcę.
Ostatni raz w tym sezonie. I mało się nie popłakałam, wychodząc stamtąd.
Zapraszam na Bartusia.