sobota, 27 kwietnia 2013

7; Zapomniałam o Tobie.



Wpatruję się jego oczy, jak zahipnotyzowana.
Nie poznaję mnie, widzę to po jego twarzy. Może mnie kojarzy, ale nie wie, że to mnie uratował dwa lata temu w Łodzi.
-Chodź – mówi i ciągnie moją rękę w stronę jednego z domków.
Błonie, poznaję ten teren.
Prowadzi mnie do przestronnego salonu, sadza na kanapie, a sam oddala się do kuchni. Po chwili wraca z dwoma kubkami w ręce. Siada obok mnie i delikatnie ujmuję moją twarz w swoje duże dłonie. Powoli przewraca i dokładnie ogląda lewy profil, później prawy. Przyniosę ci krem na opuchliznę i skaleczenia, powinien pomóc.
Łzy cały czas spływają po mojej twarzy, duże krople spadają na moją bluzkę.
-Jesteś pewna, że nie chcesz jechać do szpitala? Albo na policję? Przecież ten facet mógł ci zrobić krzywdę! – mówi podniesionym głosem.
-Nie. I dziękuję ci za wszystko.
-Nie masz za co dziękować, każdy na moim miejscu by tak postąpił. Chcesz do kogoś zadzwonić? Nalegam jednak, abyś poszła na policję. Jak ci w ogóle na imię?
-Jaśmina – mówię cicho, nie patrząc mu w oczy.
-Jaśmina…… Moment. – zastanawia się, wpatrując się we mnie. Unoszę głowę do góry, spoglądając w te oczy.  - To ty. Pamiętam cię. Pamiętam ten park w Łodzi.
-Michał…
-Zmieniłaś się. Bardzo. Nie poznałem cię. Co tu robisz? Mówiłaś, że mieszkasz w Warszawie. – zasypuję mnie lawiną pytań.
-Przeprowadziłam się. Chcę tu studiować. Co się z tobą działo? Wyjechałeś tak nagle, bez słowa.
-Dostałem dobrą pracę.
-Michał, dziękuję. Znów ratujesz mi życie. To jakiś cholerny przypadek, że znowu to się wydarzyło. – uśmiecham się lekko, czując jak kciukiem ociera spływające po policzkach łzy.
Pod wpływem jego dotyku, nie wytrzymuję. Wybucham ogromnym płaczem, chowie twarz w dłoniach. Czuję, jak on się do mnie przysuwa, przytula mnie. Nie płacz mała, już wszystko dobrze. Wtulam się w jego ramiona, moczę łzami koszulkę, wdycham zapach jego perfum. On delikatnie głaszcze mnie po włosach, plecach.
-Boję się Michał. Boję się, że znów mnie to spotka, a ciebie nie będzie, nie uratujesz mnie po raz kolejny.
-Jaśminka, spokojnie. Byłem wtedy, jestem teraz i zawsze będę. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, przecież mówiłem ci to dwa lata temu.
-Dziękuję – unoszę głowę do góry, patrzę na niego. – Chyba powinnam już iść.
-Słucham?! Chyba nie sądzisz, że cię stąd teraz wypuszczę! Wtedy też cię nie puściłem, pamiętasz?
Wtulam się w niego jeszcze bardziej, roniąc kolejny łzy.

Nie puszczę Cię!
Nigdzie sama stąd nie pójdziesz...
Zostaniesz tu, ja będę czekał aż uśniesz!

Znów będąc w jego ramionach zapomniałam o Tobie.
Dwa lata temu, kołysząc się w jego uścisku też o Tobie nie pamiętałam. 

*

Wiecie, że Michał zostanie tu na dłużej?
Jestem jeszcze tu i na nowym, ale ostatnim czymś. 

piątek, 19 kwietnia 2013

6; Wybawiciel.





Dogania mnie. Szarpię mnie za ramię, odwraca w swoją stronę. Chcę się wyrwać, ale nie mogę. Mój krzyk miesza się z płaczem. Przywiera mnie do zimnej ściany jakiegoś obskurnego budynku. RATUNKU!  Zatyka mi usta dłonią, ciągnie w stronę wejścia do jakiejś kamienicy. Opieram się mu z całych sił, ale jestem za słaba. Mężczyzna jest tylko trochę wyższy ode mnie, zważając na moje 170 cm, nie jest wysoki. POMOCY!
Mam cholernego pecha, znów mnie to spotyka.
Dwa lata temu było tak samo. Ale wtedy, w Łodzi ktoś mnie uratował. A teraz poza mną i tym ohydnym mężczyzną nie ma nikogo, jakby cała Bydgoszcz wymarła. Popycha mnie na mur, unosi moje ręce do góry, przygniatając je do ściany. Zabawimy się, mała suko?  Miotam się pod nim, wyrywam, biję. Z całych sił kopię go nogą w kroczę, aż zgina się w pół. Patrzy na mnie morderczym wzrokiem i już wiem, że nie postąpiłam dobrze. Ty dziwko. Charczy. Puszcza moją rękę, i uderza mnie w policzek. Czuję okropny ból, pieczenie. Łzy zalewają mi całą twarz, duszę się własnym płaczem. Boli? A teraz?  Wymierza cios i uderza w drugi policzek. Upadam na ziemię. Wstawaj kurwo. Chwyta mnie za kurtkę i bez żadnego oporu podrywa do góry. Nie mam siły, żeby się bronić. Nagle zza roku pojawia się wysoka postać. Zauważam ją, ale mój prześladowca nie. POMOCY! Krzyczę po raz kolejny. Postać po cichu zbliża się do nas, zachodzi mężczyznę od tyłu, odciągając go ode mnie. Uderza go z pięści w twarz, krople krwi spływają po jego brzydkiej twarzy. Jest dużo niższy od mojego wybawiciela, nie ma z nim szans. On zadaję jeszcze parę ciosów, oprawca upada, ale jest jeszcze przytomny. Nie jestem w stanie poruszyć się, nic powiedzieć. On podchodzi do mnie, pomaga podnieść się podłogi, bierze na ręce. Wychodzi na ulicę. Po chwili dociera do jakiegoś auta, otwiera drzwi, kładzie na tylnim siedzeniu. Fizycznie nic mi nie jest, poza obolałą twarzą. Psychicznie jest o wiele gorzej. Podkulam kolana pod brodę i cicho łkam. On siada w fotelu kierowcy i szybko rusza. Nic ci nie jest? Pyta, spoglądając na mnie w lusterku. Kiwam przecząco głową. Na pewno? Może pojedziemy do szpitala? Gdzie mieszkasz?  Po raz kolejny pyta. Nie! Zabierz mnie stąd, błagam. Mówię przez łzy, zamykam oczy i opieram obolałą twarz o zimną szybę.
Dwa lata temu, w Łodzi zdarzyło się to samo.
Dokładnie to samo.
Też uratował mnie wysoki mężczyzna. Michał.
Pomagał mi, wiedział o mnie wszystko. Ja wiedziałam o nim tylko to, że nazywa się Michał.
Po dwóch tygodniach wyjechał.
Nie wiem gdzie, nie wiem gdzie teraz jest.
Samochód się zatrzymał. On wysiadł, otworzył tylnie drzwi. Podał mi rękę, pomógł wysiąść. Dopiero gdy stałam na własnych nogach, naprzeciwko niego zobaczyłam jego twarz.
Zobaczyłam te oczy.

*

Wiecie, dziś ostatni raz byłam na Łuczniczcę. 
Ostatni raz w tym sezonie. I mało się nie popłakałam, wychodząc stamtąd. 
A Andrzejko jest mega zajebisty, a Konar ma najlepszą stylówę!  
Zapraszam na Bartusia.

sobota, 6 kwietnia 2013

5; Goni mnie.




-Wstawaj! Zaspaliśmy! – mówię gwałtownie wstając z łóżka. – Andrzej! – potrząsam Twoim ramieniem.
-Mhmm? –mruczysz przewracając się na drugi bok.
-Wiem, że wyciągnięcie Cię z łóżka graniczy z cudem, ale do jasnej cholery, Andrzej jest po 10! – biegam po sypialni, zbierając rozrzucone wczorajszej, namiętnej nocy ubrania.
-Co?! – dopiero teraz dochodzi do Ciebie, że od pół godziny powinieneś być na treningu. - Fuck!
Obydwoje latamy po całym mieszkaniu, klnąc pod nosem, robiąc jeszcze większy bałagan niż był.
Wybiegasz bez słowa z mieszkania, a ja patrząc na zegarek dochodzę do wniosku, że i tak już trzy lekcje minęły i nie opłaca mi się jechać do szkoły. Zaparzając gorącą kawę siadam w fotelu z książką w ręku i zatapiam się w lekturze.
Z powieści wyrywa mnie dzwonek, powiadamiający o nadejściu smsa.
Wrócę po wieczornym treningu. Muszę coś załatwić na mieście.
Kilka minut po dwudziestej wchodzisz do mieszkania z całych sił trzaskając drzwiami. Zaskoczona twoim ruchem, patrzę na Ciebie, podczas gdy ty rzucasz torbę, kopiąc ją w bok.
Bez słowa wchodzisz do kuchni, przeszukując szafki, trzaskając drzwiczkami.
-Yyyyy, cześć? –
-Cześć – burczysz pod nosem, i siadasz na wysokim krześle w kuchni. Podchodzę do Ciebie, kładąc rękę na twoim ramieniu. Z obojętnością, niemiłym ruchem ją strącasz.
-Hej, możesz mi powiedzieć o co ci chodzi?!
-O nic. – mówisz szorstko, nie podnosząc na mnie wzroku.
-Aha, no to, bo ja jestem ślepa. – mówię z ironią w głosie
-Może i jesteś, nie wiem.
-Andrzej, nie bądź bezczelny!
-To zostaw mnie w spokoju! – krzyczysz mi prosto w twarz, stojąc cholernie blisko mnie.
-Proszę bardzo. – rękoma odpycham Twoją klatkę piersiową, popychając Cię lekko w tył.
Wybiegam z kuchni, chwytając w pośpiechu tylko kurtkę i z trzaskiem wychodzę z mieszkania. Słyszę jeszcze głośne Jaśka, do cholery! Ale szybko zbiegam ze schodów, z rozmachem otwieram drzwi klatki schodowej.
Włóczę się po Bydgoszczy, narzekając na swoją głupotę, bo nie zabrałam ani portfela, ani telefonu. W dodatku jest mi cholernie zimno, bo o szaliku czy czapce też zapomniałam. Cudem udaję mi się dojrzeć wskazówki na moim zegarku. Dwudziesta druga pięćdziesiąt. Bydgoszcz jest przerażająco cicha,  żadnego hałasu, żadnej żywej duszy. Idąc ulicą Piotrkowską, widzę jakąś postać.  Stoi jakieś dziesięć metrów ode mnie. Mężczyzna. Z papierosem w dłoni. Chcę bez hałasu się cofnąć, iść w drugą stronę. Zauważa mnie. Idzie w moim kierunku. Odwracam się i biegnę, najszybciej jak mogę. Goni mnie, jest blisko. 


*


Wiem, że tak szybko, ale to taka wymiana z Li.
To jak, z kim zobaczę się w poniedziałek i wtorek na Łuczniczce? ;3
A jeśli ktoś nie widział, to zapraszam na Bartusia.